sobota, 5 listopada 2011

Rozdział VII

Na przerwie, przed trzecią lekcją, ktoś mi zasłonił rękami twarz.
-Zgadnij kto to!-usłyszałam głos Anieli.
-Ee, Aniela?
-Mój głos był dla zmyły!-krzyknęła moja przyjaciółka.
-No to może.. jakiś wampir?
-Noo, a jak ma na imię?         
-Życzliwy wampir, który puszczał do mnie oczko w okresie zagłady?
-No..
-Matt?
Odsłonił mi oczy.
-We własnej osobie-rzekł.
-Witaj!
-Cześć, Korni-uśmiechnął się-może wybierzesz się z miłym wampirem na kakao?
-Oj, aż taka głupia nie jestem. Chcesz mnie ugryźć, prawda?
-Nie prawda! Chcę tylko wypić..
-Krew miłej dziewczyny?
-Kakao z miłą dziewczyną-uśmiechnął się ponownie.
-Aha, no dobra-zgodziłam się.
-Czyli po lekcjach?
-Po lekcjach.
Potem spotkałam Anielę.
-Kornelio, muszę ci coś powiedzieć..
-Tak?
-Max to wampir.
-Pf, chyba żartujesz…
-Nie, mówię poważnie. Twój chłopak to krwiopijca.
Ta rozmowa ciągnęła się o wiele dłużej. Bardzo często pytania takie jak ‘dlaczego?’ ‘ jak?’ mnie nurtowały. Próbowałam więc uwierzyć mojej najlepszej przyjaciółce, nie odzywając się do Maxa.
Po lekcjach spotkałam miłego wampira, z którym następnie wybrałam się na kakao.
Matt był bardzo miły. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Nie wiedziałam, że znajdę wspólny język z wampirem.
-To jak to jest z Wami-wampirami?-zapytałam.
-E, no wiesz. Czasami tak, czasami inaczej-uśmiechnął się.
-Gryziecie dla przyjemności, czy dlatego, że musicie?
-Gryziemy tak i tak.
-A macie jakiegoś króla, czy coś w tym rodzaju?
-Królem wampirzej bandy jest Max McFeenly.
-Że co?! On, królem wszystkich wampirów?!-wrzasnęłam.
-Tak, on. Zwykle królami zostają ci, którzy dziedziczą to po ojcu. Najwięcej jest właśnie takich gówniarzów w wieku McFenly`ego.
-Aha.
-Ale czy mytutaj przyszliśmy rozmawiać o tym czym jestem?
-Tak, chciałam cię poznać-uśmiechnęłam się.
-Ja też. No bo widzisz... Ty zawsze, gdy chodziłem z kolegami koło dziewczyn z naszej klasy, to zawsze się wyróżniałaś. Byłaś inna.
-Byłam i jestem inna.
-I to mnie kręci.
-To fajnie, a jakby inaczej?
-No nie inaczej.
-Haha, super się gada.
-Ja też to odczuwam.
-To może gdzieś się razem pokażemy?-zaproponował.
-Pewnie! To co? Wyruszamy na podbój placu zabaw?
-No i o to chodzi!
Zabrał mnie tam. Oprócz NAS <k to cudownie brzmi!> było dużo osób z naszej klasy.
-To co, idziemy do nich?-zapytał czule, gdy zobaczył swoich kolegów i złapał mnie za rękę.
-Nie tak jest dobrze-spojrzałam mu w oczy.
-Też tak uważam.
-Chodź!-pociągnęłam go za rękę.
-Oj no dobra! Siadaj Kornelio!
Usiadłam tuż koło niego. Tak blisko, że nasze ramiona się dotykały, objął mnie.
-Jesteś niesamowita, Korni-uśmiechnął się.
-Dziękuję-roześmiałam się.
-Ej, patrz! Matt wyrywa nową laskę!-usłyszałam z oddali.
-To aż tyle `lasek` podrywałeś?
-Nie słuchaj ich. To tylko patałachy-próbował mnie uspokoić.
-Ej, słyszeliśmy!-odwarkneli.
-Bo mieliście!-spojrzał na nich.
-A co ty, powiesz, Korni?-dodał.
-Ah, no, powiem, że masz super czapkę-poczochrałam mu włosy.
-Ty! No wiesz!-oburzył się-A ty za to, pewnie masz łaskotki-zaczął mnie łaskotać.
-Przestań! Matt! Nienawidzę tego!-wrzeszczałam.
-No, przepraszam-zrobił wzrok małego szczeniaczka.

środa, 2 listopada 2011

Rozdział VI

Przy śniadaniu, John ogłosił, że jedziemy do jego rodziny. Katherie i Judie uśmiechały się do mnie szyderczo. Krzywiłam się. W pewnym momencie Judie krzyknęła –Uwielbiam babcie! On tylko czule odpowiedział-Wiem, skarbie, ja też. Tego dnia miałam na sobie koszulkę w paski, granatowy sweter i ciemne jeansy. Tuż przed wyjazdem spotkałam Anielę.
- Witaj, Korn!-przywitała mnie-Jak tam?
-Siema, no wiesz, no..Leci. Właśnie jadę do `mojej rodziny`-parsknęłam.
-Nie przejmuj się tym, przyzwyczaisz się jeszcze.
-Ciekawe-nie wierzyłam.
-Kornelio, jedziemy!-usłyszałam i poczułam jak ktoś mnie obejmuje.
Zobaczyłam Johna, odepchnęłam go i warnęłam przez zęby: Tylko bez takich! Pożegnałam się z moją przyjaciółką i wskoczyłam na tylne siedzenie jeepa. Przez całą drogę w samochodzie, słuchałam muzyki. Czarny jeep przypominał mi pozegnanie z mamą. To byl najgorszy moment w moim życiu. Córka Johna oglądała bajki na tablecie, a Katherine i mój ojciec rozmawiali. Podczas wycieczki postanowiłam zadzwonić do Kate.
Następnego dnia.
Akurat tak się złożyło, że dziś jest wolne. Zostaliśmy na noc u mojej babci. Jej dom jest mały, ale za to w środku, jest bardzo kolorowo, jak na dosyć starą babcię. Meble wyglądały bardzo przyzwoicie, ale było widać, że są stare. Kobieta, gdy ją wczoraj pierwszy raz zobaczyłam miala na sobie chustkę, spódnicę, która bardzo mnie drażniła, ponieważ była koloru bordo, a ja nienawidzę tego koloru. Jej koszulka była na nią o wiele za duża, ale widocznie, jej tonie przeszkadzało. W domu był też dziadek. Powiem tylko, że miał okulary. Był bardzo zabawny.
WKOŃCU POZNAŁAM MOICH DZIADKÓW!

Rozdział V

McFeenly nie odwiózł mnie do domu. Trafiłam do jakiegoś ciemnego, strasznego miejsca. Nie pamiętam jak tam dotarłam. Najprawdopodobniej umarlak ma jakieś układy z wampirami. Obudziłam się wśród bandy krwiożerczych `zwierząt`. Był tam też James i Nicole Bellowie. Uśmiechali się do mnie jak zawsze, szyderczo.
-O! Nasza Śpiąca Królewna się obudziła! Witam panią, serdecznie, w naszych nie skromnych progach-wziął mnie za rękę.
-Spadaj-odwraknęłam i próbowałam wyślizgnąć dłoń.
-Może grzeczniej?!-powiedziała Nicole.
Do garażu w pewnym momencie weszli jacyś chłopcy. Znałam ich z widzenia, bo chodzili do naszej szkoły. Jeden z nich, Matt był dla mnie najżyczliwszy. W tym pomieszczeniu, byłam jedynym człowiekiem. Ostre kły moich `kolegów` i błyszczące kruczoczarne oczy lśniły w blasku mroku. Conrad roztrzaskał mój telefon i powiedział-I tak też kończą takie laski jak Ty-zwrócił się do mnie.
-Wypuście mnie!-krzyczałam.
-Chciałabyś! Najpierw mi powiesz kim współpracujesz-powiedziała Nicole.
-Jakieś żarty?! Z kim ja niby współpracuję?!
-Jesteś dość tajemniczą dziewczyną, więc odkryj się! Powiedz to!
-O co wam wogóle chodzi?!
-Dobrze wiesz!-przywaliła mi czymś bardzo ciężkim.
-Nicole! Ty dobrze wiesz, że nic się od tej gówniary nie dowiemy!-krzyknął Matt i póścił mi oczko.
Żaden wampir tego nie widział. To było do mnie.
Matt ma bardzo głębokie, zielone oczy i brązowe włosy. Jego styl jest bardzo modny. Laluś? Nie, to poprostu bardzo fajny chłopak!
James uderzył mnie w twarz i zemdlałam. Jakimś cudem obudziłam się na ławce pod domem.

poniedziałek, 31 października 2011

Rozdział IV

Nie miałam dziś czas, więc wybrałam się na spacer po okolicy. Szłam przez różne kręte ścieżki..
Gdy byłam już prawie w połowie drogi, zaczął padać deszcz. Było mokro, zimno i ciemno.
W pewnym momencie, krzaki tuż za mną zaczęły się trząść. Bałam się. Ale wyskoczył tylko zając.
Odechnęłam pełną piersią, bo byłam pewna, że to wilk. Jednak, gdy szłam, z krzaków coś dużego wykoczyło, rozszarpało królika i przygotowywało
się do skoku w moją stronę. Miał już na mnie skoczyć, ale okazało się że to był tylko wymysł mojej bujnej wyobraźni.
Nie było królika, a tym bardziej wilka. Szłam przez gęstwinę drzew i krzewów.
Pod moimi nogami, skrzypiały gałęzie.
Nagle zauważyłam cmentarz.
,,Pierwsze cmentarze chrześcijańskie wyodrębniły się z dawniejszych cmentarzy pogańskich. Kościół już w III w. oddał je pod opiekę biskupów i księży, tworząc system cmentarnej administracji. Cmentarze były już wówczas miejscami świętymi i chronionymi specjalnymi immunitetami. Obejmowało je także prawo azylu."-przypomniałam sobie z lekcji religii.
Gdy weszłam na teren miejsca spoczynku zmarłych, wydawało mi się, że nie jestem sama.
Przystanęłam przy jednym z grobów. Nazwisko tego człowieka, coś mi przypomninało -"McFeenly".
W pewnej chili poczułam kogoś oddech na moim ramieniu.
Odwróciłam się wraz z prędkością światła. Zobaczyłam jakiegoś faceta.
Poznałam go. To był McFeenly. Przypomniało mi się też dlaczego pamiętałam to nazwisko.
Takie samo nazwisko nosi Max.
Nie wiedziałam o co chodzi, i pomyślałam, że to tylko wyobraźnia robi mi żarty.
Koleś nie był ani przeźroczysty, ani nie latał. Był jak każdy inny człowiek.
Nie jestem w takich rzeczach ekspertem, bo nigdy na oczy nie widziałam ducha.
Rzecz jasna, nie wierze w nie.
-Co się gapisz?-odezwał się-Ciastko Ci obiecałem?
-Ee-zająknęłam się.
-Może Cię gdzieś podwieźć?
-Ta, mógłbyś mnie podwieźć do domu?
-Jasne, wskakuj-wskazał na bus, stojący przy drodze.
Ja głupia, wsiadłam do wozu i czekałam na kierowcę.
W samochodzie był bałagan; puszki po pepsi leżały na podłodze, ubrania nie były poukładane, jednym słowem mówiąc: chlew.
Kierowca przyszedł lada moment. W środku coś mi mówiło, żeby nie dać po sobie poznać, że widziałam jego grób. Facet był ubrany w jasne jeansy i koszulę w kratę. Na głowie miał czapkę.
Moja wyobraźnia płatała mi figle i wyobrażałam sobie różne dziwne rzeczy.
-Co taka młoda i piękna dziewczyna robi sama na cmentarzu?-spytał i zdjął czapkę.
-Błądzi-odparłam bez namysłu-i szuka swojego miejsca.
-Straszne, co się teraz z tymi naszymi dziećmi wyrabia-pokręcił głową.
-Tak-przytaknęłam, choć nie wiedziałam co mu mogło chodzić po głowie.
Nagle coś przemknęło przez jezdnię i auto zatrzymało się z piskiem.
-Co to było?!-krzyknęłam przerażona.
-Jakiś pies-rzekł McFeenly zamyślony.
-Aha-uspokoiłam się.
-Odwieź mnie do domu, natychmiast!-dodałam.
-Daj spokój, Kornelio-powiedział spokojnie.
-Skąd znasz moje imię?!
-A ty skąd wiesz, że nie żyję?
-Nic takiego nie powiedziałam.
-Ale widać po twoich oczach. Widziałaś mój grób, prawda?
-Tak, widziałam.
-No więc opowiem, Ci jak to ze mną było… Miesiąc temu upiłem się i pojechałem, gdzieś samochodem. Pijany człowiek nie panuje nad sobą, nie panuje nad swoimi emocjami. Chciałem wyprzedzić traktor, zjechałem na drugi pas, i stało się. Z tamtej strony jechało auto. Wjechałem w nie i oba się zapaliły.
Krótka historia prawda?

III rozdział .

Rozdział III .
W szkole rozmawiam tylko z Anielą. Jesteśmy już bardziej rozmowne niż dotychczas. Po lekcjach, gdy wracałam z moją przyjaciółką, zaczepił Nas chłopak. Po Anieli było widać, że go zna.
-Cześć, Aniela!-krzyknął i podszedł do Nas.
-Siema-powiedziała niepewnie.
-Cześć, jestem Kornelia-podałam mu rękę.
Spojrzał na mnie, milcząc. Wreszcie się odezwał.
-Cześć, Max jestem-uśmiechnął się.
Odprowadził Anielę  i mnie do domu.
-No to pa-odezwałam się.
-Czekaj, nie idź-odparł bez większego namysłu-Wiesz co teraz chciałbym zrobić?
-Nie, a co chciałbyś zrobić?-zapytałam.
-Pocałować Cię. Pragnę Cię pocałować-powtórzył.
Zrobił to.
Ja go odepchnęłam.
-Przepraszam-spojrzał mi w oczy.
Szczerze mówiąc ja też tego pragnęłam. Chciałam, żeby ten wysoki, miły i przystojny chłopak mnie pocałował. Odechnęłam go tylko dlatego bo nie toleruję takiego zachowania od nieznajomego.
-Max, może wejdziesz?
-Nie, nie mogę nadużwać gościnności Twoich rodziców.
-Tu mieszka TYLKO mój ojciec-parsknęłam śmiechem-Jak ja wogóle mogę nazywać 'ojcem' człowieka ktorego wcale nie znam!?
-Rozumiem Cię-odparł.
-Tak, tyle, że ja musiałem poznać ojca-na jego twarzy pojawił się wyraz smutku i złości.
Domyśliłam się.Jego mama zmarła. Moje poderzenia się sprawdziły. Opowiedział mi wszystko do ostatniej kropki.
-Słuchaj, Kornelio, muszę już iść. Spotkamy się jutro, prawda?
-Tak spotkamy się.
-To pa-uśmiechnął się.
-Pa-powiedziałam i wbiegłam do domu.
Johna nie było w domu. Kathrine i Judie próbowały być dla mnie miłe, ale im się to nie udawało, dlategood razu dostrzegłam, że to robota mojego ojca.
Gdy zjadłam obiad, poszłam na spacer.
Nagle, zauważyłam krew ...
Zobaczyłam, jak przystojny chłopak nachyla się nad Anielą.
Była nieprzytomna. Jej długie włosy zakrywały ranę, wyrządzoną pzez głodnego krwi wampira.
Od razu poznałam twarz zadziornego wampira. Był to James Bell. Chodził razem z Nami do klasy.
Gdy mnie zauważył ruszył w pogoń za mną. Uciekałam. Cholernie bałam się wampirów.
Wilkołaki wogóle mnie nie przerażały.Złapał mnie za rękę i trzymał. Milczał.
Wiedziałam, że mnie ugryzie, byłam tego pewna. Gdy już miał wbić swoje ostre kły w moją szyję, usłyszałam głos jakiejś dziewczyny.
-Jamesie, nie rób tego.
-Pf, niby dlaczego?!-odwrócił się i zobaczył swoją siostrę, wampirzycę.
Nicole Bell zbliżyła się do Nas.
-Bo to nie ma sensu. Nie jest tego warta-zaśmiała się szyderczo.
-Chyba masz rację, Nicole-stwierdził i oboje odeszli.
Zostałam sama przy ciele Anieli.

Piątek.

-Ja wszystko pamiętam, Kornelio!-krzyczała przerażona Aniela, gdy ujrzała mnie w pobazgranych drzwiach strasznego Liceum.
Nic nie odpowiedziałam.
-Nienawidzę wampirów!-dodała.
-Już dobrze-przytuliłam ją i odgarnęłam jej włosy z szyji.
Rana została, wspomnienia także.

Polecam.

Polecam blog mojej Rudeeej . ♥
http://life-lives-forever.blogspot.com/

niedziela, 30 października 2011

Rozdział 2

Środa.
Łóżko było niewygodne, a poduszki wypełnione piórami. Gdy wstałam, od razu pobiegłam do łazienki. Ubrałam się i umalowałam. Moje długie, brązowe włosy nigdy nie były tak rozczochrane jak dzisiaj. Zeszłam na dół. John, jego żona i córka siedzieli przy stole. Widocznie na mnie czekali ze śniadaniem, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. John próbował ze mną rozmawiać.
-I jak tam, Kornelio?-zapytał-Wyspałaś się?
-Nie-odparłam stanowczo.
-Aha. Dla twojej wiadomości, to jest moja żona, Kathrine, a to moja ukochana córka, Judie.
-Aha.
Ta rozmowa nie miała dla mnie żadnego sensu. Nie obchodziły mnie one.
-Dzisiaj idziesz do szkoły-odrzekł, jedząc jajecznicę.
-Czy muszę?
-Tak, musisz się jak najszybciej przyzwyczaić do nowej szkoły, domu,miasta raz przyjaciół.
-Dobrze, jeśli muszę-wstałam i poszłam do swojego pokoju.
Rok szkolny niedawno się zaczął, więc nie będę miała jakich kolwiek zaległości.
Spakowałam najważniejsze rzeczy i pobiegłam na dół.
John odwiózł mnie pod Liceum. Wyszłam z samochodu, nic nie mówiąc. Usłyszałam tylko: Do widzenia Kornelio!
Weszłam do mrocznego budynku, na którym z zewnątrz były napisane różne wulgaryzmy.
Pani z sekretariatu odrazu mnie zauważyła i uznała mnie za nową.
-Ty jesteś pewnie Kornelia, tak?-spytała.
-Tak, to ja.
Zaprowadziła mnie pod klasę, której drzwi miały napis '6'.
Przez jakieś 5 minut stałam pod klasą, potem zadzwonił dzwonek na lekcję.
Koło mnie stały i gapily się dziewczyny. Nagle zauważyłam jedną, która była sama.
Postanowiłam na następne przerwie do niej zagadać. Po drugiej stronie korytarza stali chłopcy. Najprawdopodobniej z mojej klasy. Byli bardzo przystojni, ale nie widziałam w nich nic, oprócz nędznej głupoty.
Weszliśmy do klasy. Zaczęła się lekcja matematyki. Nienawidzę tego przedmiotu.Usiadłam na końcu klasy, w ostatniej ławce. Przede mną siedziała dziewczyna, akurat ta, która stała zupełnie sama na korytarzu.
Nauczycielka była niską kobietą o bladej cerze. Jej długie, ciemne włosy opadały na plecy.
Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, pomyślałam, że jest bardzo surowa i dużo wymaga. Ale okazało się, że nie jest tak źle. Ta lekcja strasznie mi się dłużyła. Gdy wreszcie zadzwonił dzwonek na przerwę, wybiegłam z klasy i czekałam na moją przyszłą koleżankę.
Wyszła. Miała długie, czarne włosy. Jej duże, zielone oczy lśniły na kilometr.
-Cześć, jestem Kornelia-zagadałam i podałam jej rękę.
-Aniela.
-Co teraz mamy?
-Polski-odparła bez zastanowienia.
-Aha.
Myślałam, że będzie bardzej rozmowna. Poszłyśmy razem do klasy, w której miał się odbyć język polski.
Milczałyśmy. Taka cisza mi odpowiadała, zresztą jej chyba też.
Polski minął bardzo szybko. Usiadłam z Anielą w ławce.
Nauczyciel od polskiego był naszym wychowawcą.
Myślałam, że pierwszy dzień w szkole bedzie trudniejszy.
Po lekcjach John przyjechał po mnie jeepem.
Wróciliśmy do domu.
Bez słowa pobiegłam o mojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.

Rozdział 1

Poniedziałek.
-Nie jest aż tak źle-próbowała mnie podnieść na duchu Kate.
-Mylisz się. Jest źle. Moim rodzicom nagle zachciało się o mnie kłócić w sądzie. Ja naprawde nie chcę mieszkać u ojca!-histeryzowałam.
-Kornelio, musisz go kiedyś poznać...
-Ty nic nie rozumiesz! A na dodatek jesteś przeciwko mnie. Brawo! Naprawde mi pomagasz!
Kate nie rozumiała mnie. U niej w domu, panuje porządek, spokój. A przede wszystkim jej rodzice żyją w zgodzie. Ma kochającą rodzinę, w przeciwieństwie do mnie.
Jutro rozprawa. Mam się bać? Napewno.  
Moi rodzice rozwiedli się jakieś 10 lat temu. Miałam wtedy 7 lat. To było dla mnie straszne. Ale oni mieli mnie w daleko gdzieś. Opiekowała się mną babcia. Mama, która miała nie całe 25 lat, szwędała się po imrezach, a ojciec nawet mnie nie odwiedzał. Potem babcia zmarła. Nie miałam nikogo. Dzięki temu, odziwo moja mama się mną zainteresowała. Teraz jest o wiele lepiej. Ojca nawet nie znam. Mama nie chce ze mną o nim gadać. Nic o nim nie wiem. A teraz nagle mam niego zamieszkać.

Wtorek, następnego dnia.
Rozprawa odbyła się o godzinie 13.00. Ciągle nie mogę sobie wyobrazić tego, że będę mieszkać z ojcem! Czym mama zawiniła? Przyznaję, że czasem sięgała do kieliszka, ale to nie powód, żeby odbierać jej dziecko. Jestem teraz u faceta, którego mam nazywać ' tata '. Przyjechał po mnie, pod sam dom. Gdy na niego czekałam, podjechał czarny jeep. Z samochodu wyszedł facet o ciemnej karnacji i czarnych włosach. Był ubrany w rurki i czerwono-czarną koszulę.

-Cześć-powiedział, jakbyśmy się znali.
-Znamy się?-spojrzałam na niego ukradkiem.
Z żółtego domu, wyszła moja mama.
-O! John!-krzyknęła.
-John? To ty, prawda?!-zapytałam.
-Tata we własnej osobie.-odrzekł.
Pożegnałam się z moją mamą, i wsiadłam do samochodu, obcego faceta, z którym łączyło mnie tylko to, że jest moim ojcem.Siedziałam bez ruchu, milcząc. 
Nagle samochód wjechał na jakiś ogródek i zatrzymał się. John-mój tata, ale nie będę o tak nazywać, bo na to nie zasługuje, powiedział:
-Kornelio, jesteśmy na miejscu.
Wysiadłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami. Wyciągnęłam z bagażnika moje torby. John zadźwonił dzwonikiem do drzwi. Natychmiast otworzyła jakaś kobieta. Koło niej stała mała dziewczyka i patrzyła się na mnie. Kobieta, pocałowała Johna w policzek i przywitała się ze mną. Dziewczynka nie odrywała ode mnie wzroku.
-Tata, tata!-krzyknęła mała-Co to za dziewćyna?-przytuliła się do niego.
-Cześć córa! To jest Kornelia. Będzie u Nas mieszkać.-odrzekł, spoglądając na mnie.
Zostawiłam ich samych. Pobiegłam na górę.